Krucho
ść

16/07/2009
Okruch pierwszy

Ekspedientka w kafejce mówi do mnie "Thanks love, have a lovely day", a ja cieszę się i fala ciepła przepływa przeze mnie. Życie jest kruche. Kto wie, może następny samolot na jakąś tam konferencję popsuje się w trakcie, a nie przed (jak ostatnio), i spadnie w dół? Albo ciało skończy się z jakiegoś innego powodu? Niczego i nikogo tak naprawdę nie można mieć, bo tam gdzie idę nic zabrać ze sobą nie można. A moje uczucia? No tak, one żyją sobie swoim własnym życiem. Słowa to tylko ich  nie tak jaskrawe już odbicie. Tak jak drzewo jest słowem, a nie bijącą żywą energią, tak wyznania wszelkie są tylko cząstkową próbą abstrakcji. Więc ja już wolę pozwolić im istnieć w zupełnej wolności, bez ograniczeń. Nie chcę ich więzić marnymi próbami krystalizacji. Cieszę sie nimi. Tak jak ludźmi, tymi promykami energii, które jakoś tak cudownie działają na moją. Chcę tak trwać w chwili, bez oczekiwań, z radością przyjmując to co jest. I muzyka, ach, stan ten nieopisalny, symfonie te dookoła i te ktore słyszę w glowie, ale ręka nie nadąża, więc zapisuję co mogę. A po co? Żeby usłyszeć to jeszcze raz? Wiem już, żeby w tym trochę potrwać, w tej chwili, by ją troszeczkę przedłużyć, zanim pojdę dalej. Pulsujące cząstki świata, a ja jedna z nich, taka kropka w morzu nieskończoności. Więc już uspakajam się, no dobrze, akceptuję tą kruchość troszkę bardziej niż przed ułamkiem sekundy, i przed sekundą przed tym ułamkiem sekundy. Czyli taka progresja, naprzód, coś się dzieje, życie chyba. I wciskam te ślady moje w ziemię jak najmocniej, to poezjowanie, to muzykowanie, to kochanie, to tworzenie, tą transformację z jednej formy nicości w drugą, i w trzecią, zwłaszcza w tą trzecią, tą nieskończoną. Świat to taka pisanka, pełna tęczowych fraktalów niewysłowionej cudności, taki rezultat istnienia zapisującego swe palące pragnienia, a w środku nic, i podmuch wystarczy, by wszystko prysło, tak jak kiedyś, przed tym big bangiem. A mrówki chodzą po moim biurku i tak precyzyjnie, strategicznie, szukają winogron które przestawiłam na stół. Powrót do trójwymiarowości, tej takiej solidnej, zdawałoby się...








18/07/2009
Okruch drugi

Kominek zarzy się gorąco, ocieplając ręce moje skostniałe czerwonością słońca od której robi mi się tak promieniście znowu, i wtedy slyszę ten szept, ledwie dosłyszalny, który stuka iskrami odbijającymi się od szybki drzwiczek: "A jeśli słowa nie rozsypują się wcale, lecz na przykład żyją  poza prędkościami świetlnymi w umyśle przekraczającym rozmiar głowy?" Taaak. A jeśli? Więc podnoszę nagle głowę, i rozglądam się, wzrok mój pędzi w kierunku szeptu tego czy złudzenia, i dostrzegam te iskry różne, lustra podwójne w których widzę odbicie swoje, czy otchlań raczej tą poza-werbalną lub ze słow utworzoną ponad-wymiarowych co głowa moja już pojąć nie może. I widzę te dwie, smutku pełne, z którymi nić łączy mnie wiotka, drgająca, niepokoju pełna. I te dwie co wpatrują sie w nicość moją, pełni oczekując. I te dwie, do których tęsknię, co rozpalają ogień jakiś twórczy we mnie. I te dwie, blisko tak, co trójwymiarowci mojej pragną nadaremnie. I te dwie, piękne tak, które świat cały zatrzymują gdy na nie patrzę. Iskier galaktyka cała drży, każda wpatrując się gdzieś, ciało wypełniajac kruche cierpieniem co inspiruje mnie by wyjść poza tą trójwymiarowość, i dotknąć rąk tych natchnionych i objąć je, i stać się jednym, niczym, wszystkim, swiatłem, i słowami, tymi ponad-świetlnymi. Wtedy wzrok mój zatrzymuje się i dech zapiera gdy patrzę na tą formę, kruchą, pozornie nieśmiertelną, wieczną w tej ulotnej chwili tylko. I chciałabym przygarnąć ją i zatrzymać tak na zawsze, i tak na chwilę to się staje, serce bije, zapach morza zmieszany z wiatrem, pokój, pustka, pełnia, błogość, zmysłowość, skok w otchłań bez powrotu, pył stał się muzyką...





19/07/2009
Okruch trzeci

W pierwszym rzędzie siędząc wpatruję się znowu w formę ta przecudną, serce prawie staje z oszołomienia. Blask świateł scenicznych czy to aura promieniująca źródłem wiecznym pulsującym z samego jądra tej materii która cudem jakimś istnieje w chwili tej gdy jestem. Ta najjaskrawsza, blada cera, kości policzków jak szczyty gór, włosy płomieniem gwiazd czerwono świecą aż przymykam powieki moje blaskiem porażona. A ta druga, włosy jak strumienie górskie, bez końca, oczy wpół przymknięte marzą sny jakieś o których i ja gorąco marzyć zaczynam gdy tak na nią patrzę. Ta trzecia, oczy kolorami granatu oprawione jak ramy obrazu skarb drogocenny chroniący, z uniesionem tuli się do siebie, do muzyki, do tych dookola jej, gwiaździstymi spojrzeniami pełnymi zachwytu. I ta czwarta oliwkowa, i ta piąta złota, i te wszystkie inne, więc tak trwając całkowicie w chwili tej przemijającej, wzrok mój przenosi się z jednej na drugą, zatrzymując się na każdej, nie za długo, z nieśmiałosci tej mojej wstydliwej, czy z troski by nie przytłamsić formy zapalczywością moją pożądliwa, i wsłuchuję się w dźwięki. I wtedy czuję jak fala fioletowa co drga przede mną, otwiera we mnie miejsce o istnieniu którego prawie zapomniałabym, i już nie liczę sekund żalu mojego ukrytego. I mój ból tępy, tam gdzieś koło tej zielonej wirującej, rośnie, coraz bardziej intensywny, i nagle uświadamiam sobie ze to nie ból już, lecz ekstaza, i powstrzymuję się żeby nie wybuchnąć i nie utracić jej w lekkomyślnym krzyku. I tak trwam, zawieszona, pomiędzy kruchością i olśnieniem, patrząc, słuchając, oczy moje jak okna na ościerz otwarte chłoną wszystko co tylko w nie wpadnie. Aż dostrzegam okna te naprzeciw moich, które chłoną ekstazę moją z uniesieniem, anioł ten purpurowy co skrzydła sztuczne przyczepione ma do nagich ramion, i wacham się przez milisekundę na gorącym uczynku złapana, a potem poddaję się już zupełnie, i nie ma mnie, lecz jest ta kaskada energii która w dźwięk jeden zamienia się, omm ... omm ... omm...
 




25/07/2009
Okruch czwarty

Jaskrawość dnia ogarnia ciało moje i czuję tą energię słoneczną, wibrującą, gorącą, przenikającą atom każdy trójwymiarowości mojej, od której aura moja rośnie jak eksplozja aż cała błogością się wypełniam. Zamykam oczy czując ją, pozwalając kruchości mojej połaczyć się z nią, stać sie nią, w tym magicznym momencie który trwa przez jedno uderzenie serca tylko. Bo zaraz potem, grzmot otwiera okno z trzaskiem i ostre kawałki szyb rozypują się po pokoju jak kolorowe promyki słońca co rozprysło się nagle na milion tęczowych części.  "Już mnie nie kochasz". Brwi w łuku pochylone, lustra smutne patrzą na mnie z wyrzutem czy z zapytaniem bolesnym co jak strzała do oczu mych wbija się poprzez zamknięte powieki. Widzę w nich odbicie moje rozdygotane pośrodku kalejdoskopu obrazów, wspomnień które mrożą mnie paraliżująco tak że kostnieję jakby w śniegu zakopana. I w tym momencie kiedy serce moje bije po raz trzeci, rozrywam te łancuchy myśli moich, tego cierpienia wiecznego co więzi mnie tak marnotrawnie, i unoszę się ponad nicością moją, łacząc się znowu z tą energią twórczą która powoduje że serce moje bije po raz czwarty. Wiatr leciutki czuję na mojej szyi, oddech może lub dotyk pozamaterialny, pocałunek pozawymiarowy, bliskość ponadświetlną, nadzieję co otuchy dodaje mi by otworzyć oczy za razem piątym. I każdy kolejny raz to krok do przodu jeden, po tych kawałkach co wbijają się w moje bose stopy, w kierunku kruchości tej po drugiej stronie pokoju, koło okiennic co z wiatrem tak otwierają się i zamykają na przemian. Wtedy pochylam się nad tą formą co patrzy na moją jakby była kimś innym niż ona sama, blisko, i aury dwie pulsują jak jedna, tą co są. I biorę w dłonie glowę tą, wszechświat cały co tętni energią poteżną, bezgraniczną, aż dźwięk dzwoneczków co pulsuje we mnie otwiera usta moje i wypełnia pokój brzęcząc: "Bbbbbbąąąąąądźdźdźdźdźdź   bbbbbbąąąąąądźdźdźdźdźdź    bbbbbbąąąąąądźdźdźdźdźdź".




27/07/2009
Okruch piąty

Oczekiwania. Te trybiki energii chaotycznie rozproszone, małe wirujące serpentyny, grudki, czarne dziury co połykają tą pulsującą, nieograniczoną, skrzepy tworząc od których głowa boli. Wznoszę wzrok oka trzeciego ponad nimi, ku słońcu, i pozwalam istnieć im tak przez moment krótki, nie karmiąc ich, aż rozpływają się rozmazując się we wszystkie kierunki wymiarów nieskończonych, łącząc się z tą jedną. Oddycham głęboko. Cisza kojąca posila mnie jak sok z arbuza po wielkim wysiłku po którym oddech tętni szybciej niż słowa co tworzą się w mojej głowie bezustannie. Zanurzam się w błękicie nieba jak w świętej rzece zapomnienia, z ulgą... Łopot skrzydeł nagły, ptak jeden wymknął się z tego stada myśli co koła zataczają bezustannie, w tym psychotycznie cyklicznym złudzeniu nadaremnym że gdzieś na horyzoncie istnieje coś czego można uchwycić się by na tym spocząć. Więc znowu pozwalam istnieć temu skrzydlastemu, nie karmiąc go, aż spada jak kamyk do rzeki kojącej, i fala świetlna rozchodzi się kółkami koncentrycznymi by też wreszcie zlać się z tą jedną. Bezruch, spokój, przez ułamek sekundy jestem nieśmiertelna. A potem drżę znowu, bojąc się jak skoku w przepaść mojego kolejnego powrotu do tej trojwymiarowości niebezpiecznej, w której gubię się tak nieuchronnie za każdym razem. I wtedy widzę ten błękit, to nieba odbicie, tuż obok, co patrzy na mnie bez słów, bez myśli, bez strachu, i bez oczekiwań. I znów mnie nie ma, i jest tylko to ciepło uścisku kruchego co olśnieniem wypełnia całe istnienie......






3/08/2009
Okruch szósty

Pomarańczy sterta na białości talerza wpatruje się w tą drugą pomarańczowość, tą w wazonie z łez kryształowych, której płatki otwierają się jeden za drugim, delikatnie i potężnie tak zarazem, jak kawałki kruchości mojej, aż rodzę się na nowo, z natchnieniem, nie patrząc już do tyłu ani do przodu, lecz po prostu będąc, teraz, tym co słowami opisać się nie da. Aurą. Światłem. Wszystkim co jest. Nicością. Kropką. Pyłkiem co frunie z podmuchem wiatru daleko za horyzont, do jaskrawych galaktyk które drgają tak bum bum, bum bum, do rytmu muzyki co w głowie wciąż przypomina mi o tym że jestem falą, a nie tym co widzę. I czuję to wszystko, tętniące gdzieś, ledwie słyszalne lecz tak piorunujące, i już godzę się z tym, długi głęboki wydech a na wdechu już jest zupełnie inaczej. Metamorfoza. Prawdziwa. Świat cały pulsuje a ja poddaję się temu, i płynę z tym pulsowaniem, wyciągając ramiona by połączyć się w uścisku z wszystkimi innymi cząstkami kruchymi, by stać się jedną energią z tym co jest. I wtedy uświadamiam sobie wreszcie na czym polega ta cała wędrówka, ten taniec form wszystkich które istnieją po to by kochać jedna drugą, cały czas będąc jedną tą samą, nieskończoną. Wiatr huczy tak za oknem jakby chciał wysłowić to moje pełne zdumienia milczenie. Tak.




© Małgorzata Przebinda
KONTAKT